Nie ustają głosy o problemach organizacyjnych w trakcie EURO 2024. Cóż, okazuje się, że nie jest to jedyna taka impreza, której organizacja przerosła niemieckich perfekcjonistów.
Od kilku lat w miarę regularnie odwiedzam niemiecki tor Nurburgring i tam oglądam najsłynniejszy wyścig organizowany na pełnej pętli – słynne 24h Nurburgring. I o ile dotychczasowe edycje upłynęły w dosyć przyjemnej atmosferze, to tegoroczna (2024) odsłona zdecydowanie przerosła organizatorów.
Kapryśna pogoda nie pomagała
Przede wszystkim częściowo można usprawiedliwić to co się stało pogodą. To prawda, że pogoda w górach Eifel potrafi być nieprzewidywalna i tak właśnie się stało. Przez cały tydzień poprzedzający wyścig (a pierwsi kibice przybywają na tor we wtorek, wyścig startuje w sobotę) padało i było dosyć chłodno i wilgotno. To spowodowało, że większość parkingów i ścieżek wzdłuż toru zamieniło się w błotne połacie. Poruszanie się w części leśnej było sporym wyzwaniem. I szczerze współczuje tym, którzy walczyli z błotem na kempingach – zwłaszcza, jeżeli przyjechali kilka dni wcześniej, poświęcając swój urlop na to wydarzenie.
Parkingi? Po co to komu potrzebne?
Okazało się, że w tym roku na 24h Nurburgring przybyła rekordowa ilość 240 000 kibiców – przynajmniej taką ilością sprzedanych biletów chwalą się organizatorzy. Większość przyjechała samochodami, bo na ten obiekt nie ma praktycznie innej możliwości dotarcia. Załóżmy nawet, że w każdym samochodzie było po 3 osoby – nadal jest to blisko 80 000 samochodów!
I wszystkie te 80 000 samochodów musi się gdzieś zatrzymać. Oczywiście, wokół toru zapewniono sporo parkingów, jednak większość zapełniła się już na kilka godzin przed startem. Kierowcy nie mieli gdzie zaparkować, służby porządkowe kierowały ich do kolejnego parkingu, który również był pełen. Każdy kierowca wjeżdżał na pełny parking, dowiadywał się że nie ma miejsc i wyjeżdżał. To wygenerowało kolosalne korki. Tak wielkie, że pokonanie dosłownie 2 km zajmowało ponad godzinę.
Część kierowców porzucała samochody na poboczach, co oczywiście kończyło się mandatami od służb porządkowych.
Widać wyraźnie, że konieczna jest lepsza organizacja kwestii parkingowych i komunikacji służb porządkowych. Odsyłanie kierowców z jednego zapełnionego parkingu, na drugi równie pełny powoduje nie tylko frustrację, ale też ogromne korki i opóźnienia.
Tylko 7h ścigania
Ale nawet kibice, którym udało się znaleźć miejsce do parkowania, przebić się przez błoto i dotrzeć na wyścig nie mieli za dużo powodów do radości. O ile start i pierwsze godziny rywalizacji minęły bezproblemowo, o tyle koło godziny 23 nad częścią toru (pętlą GP) pojawiła się mgła. Koło 23:30 z powodu mgły wyścig przerwano. Najpierw miano go wznowić o 8:00, później przesuwano o kolejne godziny. W rezultacie, prawdziwego ścigania już nie było (kierowcy jeszcze koło 13:00 pokonali kilka okrążeń za samochodem bezpieczeństwa i wyścig przerwano).
Jaka była jednak przyczyna przerwania wyścigu? Mianowicie mgła spowodowała, że sędziowie na kolejnych posterunkach nie widzieli się między sobą i tym samym nie mogli się komunikować (czyli widzieć, jaką flagę pokazuje poprzedni posterunek). Jest to istotne z punktu widzenia bezpieczeństwa, więc trudno się dziwić takiej decyzji.
Jednak wydaje się, że stosowanie w 2024 roku systemu flag na torze znanym z kapryśnej pogody i na dodatek na wyścigu w nocy jest rozwiązaniem co nieco archaicznym. Chyba czas zainstalować profesjonalne wyświetlacze, doskonale widoczne i w nocy i we mgle! Takie rozwiązania są stosowane w innych seriach wyścigowych, chociażby w WEC i ELMS.
Dodatkowo, kibice donosili, że mgła była jedynie na niewielkiej części toru. Wydaje się, że wystarczyłoby na tym odcinku wprowadzić ograniczenie do powiedzmy 80 km/h. A tam gdzie kończyła się mgła, pozwolić się dalej ścigać (cała nitka toru ma 26 km, więc naprawdę na większości toru można by kontynuować rywalizację).
Kibicu, tobie zawsze wiatr w oczy i deszcz za kołnierz
I postawmy się teraz w roli kibica, który przyjechał na 24-godzinny wyścig, zapłacił za bilet, odstał 3 godziny w korku, zapłacił za parking. I chciał oglądać całodobowy wyścig. Co otrzymał? 7-godzin rywalizacji i frustrujące przeciąganie startu ciągu dalszego rywalizacji… Nie ma nic gorszego, jak stoisz na zimnie i deszczu na trybunie i ciągle słyszysz, ze już za chwilę rozpocznie się ponownie wyścig. A on się nie zaczyna i nie zaczyna…
Powiem wam, że naprawdę poważnie rozważam, czy ponownie zaufać niemieckiemu zmysłowi organizacyjnemu i pojechać w przyszłym roku na 24h Nurburgring.